poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział II: Idea miłości

Pierwsza część była opublikowana daaawno! Ponad dwa tygodnie temu. Ale niestety, w takim tempie będę dodawała kolejne części. Zależy mi na jakości, a wiadomo, że ona rzadko idzie w parze z ilością, a co za tym idzie, częstotliwością. Szkoła robi swoje, lenistwo trochę też. :) Dlatego co mniej-więcej dwa tygodnie coś będzie się tu pojawiać. Obiecuję z rączką na sercu!
Opowiadanie traktuję jako sposób na wypracowanie stylu, więc proszę o wytykanie wszystkich błędów, bez litości! (choć mam nadzieję, że wiele ich nie będzie)
Dziękuję za każdy ciepły komentarz! Naprawdę, wiele to dla mnie znaczy. Dziękuję dziękuję. :) Postaram się być na bieżąco również z waszymi opowiadaniami, bardzo lubię czytać ff w wolnych chwilach (chociaż jest ich niewiele, niestety). Możecie polecać swoje utworki, a nóż mi się spodobają i się uzależnię! :D
Aha, zmiana szablonu - Amanda chyba lepiej ilustruje moje wyobrażenie niż urocza, choć dość pospolita Ashley. Lepiej?
Ok, bez zbędnego ględzenia - zapraszam na ciąg dalszy.
_______________________________



Jest się takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce, w którym się jest.”

- Byłabym przeszczęśliwa, Cyziu, gdybyś opowiedziała nam o wszystkim, od samego początku. Kiedy to się, cholera, zaczęło? Na gacie Merlina, to najciekawszy temat od, od... Odkąd Montague przeleciał Malenę Johnson z Gryffindoru, to było kontrowersyjne, chociaż niby szlachcianka z krwi i kości, ale to i tak nic przecież przy tym! - Emilie trajkotała głośno i wesoło, nie zauważywszy nawet obecności szajki Lucjusza Malfoya i napięcia wymalowanego na twarzy Narcyzy. Blondynka szybko przywdziała profesjonalną maskę obojętności i omiotła krytycznym spojrzeniem grupę Ślizgonów. Avery, Carrowowie, Macnair, Nott, Rookwood, Yaxley, Montague, Lestrange... Audrey uśmiechała się ironicznie, rozbawiona kuriozalną sytuacją i jej niechybnymi skutkami.
Lucjusz Malfoy stał się dla panny Black fatum. Oczywistością było, że w przyszłości będzie musiała założyć rodzinę, wyjść za mąż za czarodzieja z arystokratycznego, szanowanego rodu i urodzić dziedzica godnego wielopokoleniowej fortuny piętrzącej się w Banku Gringotta. Powtarzano jej to od najmłodszych lat, od małego wychowywana była na prawdziwą damę. Jako dorosła kobieta za zadanie miała wzorcowo spełniać swoją iście banalną funkcję – być żoną. Jej rodzice byli zaś pewni, że wybrankiem ich najmłodszej córki będzie właśnie panicz Malfoy. Przystojny, władczy, z rodowodem czystym jak łza, przestrzegający fundamentalnych tradycji rodu Blacków, a w dodatku nieziemsko bogaty. Doskonała partia, idealna dla potomkini Druelli i Cygnusa. Takiemu młodzieńcowi brakowało tylko klejnotu będącego ozdobą jego osoby, a taką błyskotką miała stać się właśnie Narcyza. Każda inna możliwość wydawała się nonsensem, nie wchodziła w rachubę. Na bale Klubu Ślimaka Lucjusz wybierał się zawsze z Cyzią, nawet nie pytając jej o zdanie. Nie oponowała, przecież to takie naturalne. Byli sobie pisani. Poprawka – byli na siebie skazani.
Najwcześniejsze wspomnienie z nim w roli głównej, jakie pamiętała, to popołudnie w wielkim, staromodnym ogrodzie posiadłości Blacków. Sześcioletni wówczas, jasnowłosy chłopczyk ścigał się na małej miotełce z Bellatrix, zaś Andromeda z Narcyzą siedziały na trawie i obserwowały przebieg rywalizacji, popijając sok. Dromeda ze wszystkich sił kibicowała siostrze, Lucjusz co jakiś czas zaczepiał Narcyzę, ciągnąc ją za długi warkocz i śmiejąc się wniebogłosy. Ona w odpowiedzi prychała gniewnie i próbowała mu się odgryźć, rzucając w niego tłuczkami do dziecięcego quidditcha, które ścigały go, dopóki nie rozkruszyły się o mury domostwa Blacków, uderzając w nie z impetem. Tak, już wtedy zadziałało przeznaczenie, czyż nie?
- Black!
Narcyza przez chwilę rozważała najbardziej skomplikowane sposoby natychmiastowego rozpłynięcia się w powietrzu, tak, aby uniknąć nadchodzącej sytuacji. Wiedziała jednak, że wszystko na nic – nie było możliwości, aby przemknąć przez korytarz, zniknąć w przedziale niezauważoną, cholerne blond włosy, cholerna ruda Emilie, kurwa. Malfoy, uśmiechnięty od ucha do ucha pewnie podszedł do niej i objął ją ciasno w talii, przyciągając do grupki Ślizgonów. Cyzia syknęła niemal niedosłyszalnie, próbując zachować pozory. Wbiła wzrok w martwy punkt. Żeby tylko na niego nie spojrzeć...
- Ja nie wiem, jak ty to robisz, że z roku na rok jesteś coraz seksowniejsza – wymruczał jej do ucha, zaciągając się zapachem jej kwiatowych perfum Blue Blood Flower. Próbowała odwrócić się i zobaczyć, gdzie usiadły dziewczyny, ale silne ramię Lucjusza jej to uniemożliwiło. Zaklęła szpetnie w duchu. - Rok w rok się tu spotykamy i zawsze jestem bardziej zachwycony niż poprzednio.
- Ludzie się na nas gapią, Malfoy – wyszeptała głosem pełnym wyrzutu, jednak z uśmiechem mówiącym zgromadzonym, że niezwykłym szczęściem jest dla niej przebywanie z nim i bycie jego dziewczyną.
Bo tak sądziła niemalże cała hogwarcka społeczność. Wszyscy byli przekonani ponadto, że sypiają ze sobą regularnie, że są parą idealną i że będą mieli piękne, choć równie zepsute i rozpieszczone dzieci. Wciąż wpatrywała się w próżnię gdzieś w okolicy kufra Amycusa Carrowa. Wewnątrz gotowała się z bezsilnej złości i miała ochotę warknąć na Lucjusza, by trzymał łapska przy sobie, jednak z natury panowała nad sobą, trzymała nerwy na wodzy i stwarzała pozory. Beznamiętna. Cholera, czemu nie jestem Bellatrix. Bellatrix na pewno zareagowałaby inaczej.
- Bardzo mnie to cieszy – mruknął ironicznie, bawiąc się kosmykiem jej długich, jasnych włosów. Narcyza oddychała szybko, powstrzymując się od spojrzenia w lewą stronę.
- Gołąbeczki, jeśli chcecie sobie pogruchać, to poszukajcie jakiegoś ustronnego miejsca, my musimy coś jeszcze obgadać, więc przepraszam cię, Black, ale nie zaproszę cię do nas na męską pogawędkę. - Yaxley spojrzał znacząco na Malfoya. Narcyza miała ogromną ochotę go uściskać. Z gracją odsunęła się od Ślizgona, wykorzystując rozproszenie jego uwagi.
- Ja już pójdę do dziewczyn – odwróciła się na pięcie i z ulgą przyznała, że nie będzie miała większego problemu z odnalezieniem przyjaciółek. Ruda czupryna ciekawskiej Emilie wyłaniała się zza oszklonych drzwi. Cyzia uśmiechnęła się ironicznie (bardzo podobnie jak wcześniej Lucjusz, ale lepiej, żeby nasza bohaterka o tym nie wiedziała, prawda?).
- Może powinnam cię jeszcze przetrzymać w niewiedzy? Zabawnie wyglądasz, kiedy wychodzisz z siebie, by się czegoś dowiedzieć - zażartowała, sadowiąc się wygodnie naprzeciw Audrey. Podziękowała oszczędnym uśmiechem za wrzucenie jej kufra na półkę.
- Opowiadaj więc...
- Opowiedz lepiej o Andromedzie – przez oskarżycielski ton przyjaciółki Narcyza zesztywniała na ułamek sekundy. Zmroziło ją. Miała ochotę rzucić na Audrey jakąś wyjątkowo paskudną i plugawą klątwę, jedną z tych, które wieczorami ćwiczyła Bellatrix na niczemu niewinnych gnomach, beztrosko wałęsających się po ogrodzie. Chociaż... tak właściwie, to spodziewała się tego po niej. Baddock była trochę podobna do jej matki, dlatego Cyzia potrafiła przewidzieć niektóre jej reakcje i zachowania.
- Dostałam zaproszenie na wesele, jeśli o to pytasz. Bardzo eleganckie, w dobrym stylu, który w końcu wyniosła z domu. Zignorowałam je, oczywiście. Ona już dla nas nie istnieje. Matka ją wydziedziczyła od razu, gdy się dowiedziała.
Nie była to do końca prawda. Tego feralnego dnia Druella wstała wcześnie rano, niemalże przed świtem, jak gdyby już coś przeczuwała, jak gdyby intuicja podpowiadała jej, że musi przygotować się na nadchodzące, nieprzyjemne wieści. To był wyjątkowo upalny lipiec. Andromeda ukończyła Hogwart ze znakomitymi ocenami z owutemów, co oczywiście bardzo ucieszyło wymagających rodziców, jednak nie wróciła do domu na lato, zaskakując wszystkich. Ciotka Walburga już wtedy powtarzała Druelli i Cygnusowi, że powinni coś z tym zrobić, nie pozwolić na dalsze kompromitowanie rodziny.
Pani Black już rok temu wiedziała, że coś się święci, że coś nie gra. Docierały do niej liczne plotki o tym, z kim zadaje się jej córka, jak i potwierdzone informacje od samej Bellatrix, która krytycznie spoglądała na towarzystwo, w jakim obracała się jej siostra. Mugolaki i zdrajcy krwi, tfu. Skandal. To była najgorsza możliwa zniewaga dla ich nazwiska, tak jej się przynajmniej wtedy wydawało. Druella groziła Andromedzie wydziedziczeniem, pozbawieniem rodzinnych przywilejów, zarzekała się, że zrobi to osobiście, bez mrugnięcia okiem, niemal z rozkoszą, gdy tylko ta splugawi ich honor.
A tego dnia leżało przed nią zaproszenie na ślub córki, czarnej owcy. Fakt, bardzo estetyczne i gustowne, godne pozazdroszczenia. Na grubym papierze w odcieniu kości słoniowej wiły się szkarłatne napisy, z subtelnymi, złotymi wykończeniami. Dnia 1 sierpnia 1971r. o godz. 17:30 w Zamku Książęcym w Eynford odbędzie się ślub Andromedy Black i Edwarda Tonksa...
Równo za miesiąc. Mugolak!, w myślach wrzasnęła Druella, bo nie była w stanie wypowiedzieć głośno ani słowa. Kubkiem z parującą kawą cisnęła o kuchenną ścianę, parząc sobie dłonie. Wtedy ten ból wydawał jej się taki słodki, przyjemny, oczyszczający... Jednak nie mógł odciągnąć trwale jej myśli od tego. Zapaliła papierosa. Pierwszego, drugiego, trzeciego... szybko straciła rachubę.
Narcyza i Bellatrix otrzymały podobne zaproszenia zaadresowane do nich. Przyniósł je brunatny, stary puchacz o mądrym spojrzeniu, który niedługo potem leżał martwy na trawie nieopodal posesji Blacków. Belli tak trudno było się powstrzymać...
Wbrew licznym groźbom, to nie Druella wykonała ten ostateczny gest. Ciotka Walburga natychmiast pojawiła się na listowne wezwanie swojej bratowej i bez skrupułów wbiła tlący się niedopałek w podobiznę Andromedy na drzewie genealogicznym Blacków. Misternie namalowana podobizna zajęła się ogniem. Pozostało po niej tylko czarne, zwęglone wgłębienie... Cygnus zamknął się na cały dzień w rodowej bibliotece, zaś jego żona raczyła się obficie Ognistą Whisky.
Rodzice jakoś przeżyli utratę córki, śmierć córki, choć nie było to takie łatwe, jak później twierdzili. Bolało, zwłaszcza, gdy Bellatrix z mściwością paliła wszystkie zdjęcia, na których znajdowała się Andromeda.
Dla Narcyzy przestała ona istnieć, tak po prostu, z dnia na dzień. I chociaż wysłała jej jeszcze później długi list, w którym prosiła o dalszy kontakt, powołując się na ich głęboką, siostrzaną relację, zignorowała go. To był ostateczny koniec.
- I tak po prostu przeszłaś z tym do porządku dziennego? Nie wyobrażam sobie, jakie to musi być upokarzające... Szlama w rodzinie. Przyjemny szwagier – podsumowała jadowicie Audrey. Gdyby na miejscu Narcyzy siedziała Bellatrix, Baddock już wisiałaby do góry nogami w powietrzu, z paskudnymi efektami długich treningów stosowania czarnej magii. Ale Cyzia niestety była opanowana.
- Dobrze, że nie muszę ci przypominać o twoim wuju Joannesie, który ożenił się z mugolką i prowadzi fermę w Walii... Bo pewnie doskonale o nim pamiętasz. Mam nadzieję, że prowadzicie żywą korespondencję, taki przyjemny wujaszek.
Emilie milczała dyplomatycznie. Jej młodszy brat, Noah, był w Ravenclawie i miał równie niegodne towarzystwo, co Andromeda za czasów szkolnych. Mimo wszystko siostra odnosiła się do niego z szacunkiem i broniła go przed atakami ze strony ich rodziców czy odnoszących się do niego z pogardą Ślizgonów. Wciąż miała nadzieję, że nie odwróci się on od głównych wyznawanych przez nich wartości, chociażby ze strachu przed wykluczeniem z kręgów familii. Nie chciała go stracić. W jej otoczeniu było tak niewiele osób godnych zaufania...
- Był niepoczytalny. - Audrey straciła trochę rezonu. - Nawet nie skończył szkoły. Nie odróżniał mandragory od pomidora, a pomidora od testrala.
- Dziewczyny, nie kłóćcie się, co za różnica. Wszystkie mamy doskonałe pochodzenie i pieprzyć te brudne męty, te szlamy, niech się trują własnym jadem, razem z ich miłośnikami. - Emilie ucięła wymianę zdań, krzywiąc się z obrzydzeniem na myśl o temacie rozmowy. - Opowiadaj wiesz co, bo inaczej umrę z ciekawości!
Przez ułamek sekundy przed oczami Narcyzy przemknął szereg retrospekcji z minionych już wakacji, które chciała opowiedzieć rudowłosej i których nie umiała ubrać w odpowiednie słowa, oddające istotę sprawy. W listach napisała tylko, że...
...chyba się zakochała.
Zaraz po, jak zwykła go określać Druella, haniebnym postępku Andromedy, Bellatrix postanowiła pocieszyć strapioną rozczarowaniem matkę i spełnić oczekiwania ojca. Nie żeby Bella była dobroduszna i miała przepełnione empatią serce. Wiedziała po prostu, że i tak ją to nie ominie, z tradycją się nie polemizuje, koniec i kropka.
Na najbliższym niedzielnym obiedzie przedstawiła rodzicom swojego narzeczonego i oznajmiła, że planują rychły, choć kameralny ślub. Państwo Black byli zachwyceni i szybko zapomnieli o poprzedniej porażce wychowawczej, bo co to był za kandydat, ach! Rudolf Lestrange – szlachetnie urodzony, bogaty, przystojny, o nienagannej reputacji i jasno określonych poglądach, zgodnych z rodzinną dewizą. Mógł zapewnić ich córce wszystko, czego pragnęła. On jednak razem ze zdeterminowaną Bellą chciał zmieniać świat, oczyszczać go z brudu plugawych mugoli, szlam i zdrajców krwi. Ta młodzież jest dzisiaj taka cudowna, cóż za romantyczne idee, wspólna walka o lepsze jutro, czy to nie piękne, Cygnusie? Cygnus nie zaprzeczał.
Z Rudolfem do posesji Blacków przybył również jego młodszy brat, Rabastan. No właśnie. Narcyza znała go dość dobrze z Hogwartu - rówieśnicy, reprezentowali ten sam dom, wielki Slytherin, nie było sposobności, by byli sobie obcy. Ona jednak jak dotąd nigdy nie zwracała na niego większej uwagi. Przyjaciel Waldena Macnaira, jej doradcy emocjonalnego i powiernika tajemnic, którego nigdy nie miała okazji poznać bliżej. On podrywał panienki i imprezował wśród znajomych, słowem – ona miała swoje życie, on swoje.
Tego popołudnia szwendała się po rodzinnej bibliotece, szukając konkretnej książki – Leksykonu trujących roślin, które zwiodą twoją duszę i otrują serce. Wiedziała, że ojciec ma jeden cenny egzemplarz tego unikatu, nie miała pojęcia jednak, gdzie go szukać. Pomyślała o nim, zaintrygowana artykułem w Proroku Codziennym, opisującym, jak pewna czarownica mugolskiego pochodzenia (chociaż dla Narcyzy brzmiało to jak śmieszny paradoks, magia i mugole?) została otruta przez nieznanego sprawcę jakimś zielskiem, które co prawda charakteryzowało się piękną wonią i było niewyczuwalne w smaku, jednak sprawiało, że człowiek po kilku minutach wymiotował własnymi wnętrznościami. Wyjątkowo mało subtelny zabójca z tego chwasta, ale za to skuteczny. Tematowi poświęcono całą stronę w gazecie, łącznie z obszernymi refleksjami odautorskimi na temat zwiększającej się liczby zbrodni w Anglii wśród czarodziejów oraz zgniliźnie i upadku moralnym społeczeństwa. Narcyza popierała eksterminację mugolaków w każdej postaci, nie zastanawiając się nawet nad cierpieniami kobiety z tego konkretnego przypadku. Co ją to mogło obchodzić?
Należy nadmienić tutaj jeszcze, że rodowa biblioteka Blacków była pomieszczeniem rozmiarowo porównywalnym do tej hogwarckiej (a były to wymiary imponujące), i cała wypełniona była drewnianymi regałami uginającymi się od opasłych, zakurzonych woluminów. W powietrzu czuć było duszący zapach pyłu i starego papieru.
Po pół godziny wytężonych poszukiwań zdecydowała się poddać i poprosić o pomoc ojca, który jako pasjonat literatury znał szczegółowe rozmieszczenie zawartości biblioteki i wiedział wszystko o każdym posiadanym przez familię tomisku, gdzie go szukać i co w nim można znaleźć. Już zmierzała w stronę wyjścia, gdy nagle dostrzegła Rabastana Lestrange siedzącego wygodnie na kanapie przy oknie i czytającego Leksykon roślin czarnomagicznych... Zirytowała się.
- Świetny wybór.
Uniósł wzrok znad pożółkłych kartek i uśmiechnął się szelmowsko, wprawiając Narcyzę w konsternację. Cholera, po prostu oddaj mi to, po co tu przyszłam, pomyślała, spoglądając na niego z ukosa.
- Nie zaprzeczę. Masz dobry gust. – Posiadał wyjątkowo głęboki, aksamitny ton głosu, nawet kiedy mówił z rozbawieniem, tak jak wtedy. Przestąpiła z nogi na nogę, przechylając głowę jak mały, zaciekawiony otoczeniem kociak. Zmierzył ją pełnym niemej aprobaty wzrokiem.
- Mógłbyś mi to oddać? Potrzebuję tego.
- Jako gość mam chyba pierwszeństwo, czyż nie? - droczył się z nią, wodząc palcem po okładce książki i obserwując jej reakcję na jego słowa. Narcyza zmrużyła lekko oczy.
- Jako gość powinieneś poczekać, aż zaproszę cię do biblioteki i oprowadzę, zamiast samemu panoszyć się po całym domu, czyż nie?
Zbiła go z tropu. Uśmiechnął się z uznaniem.
- Wygadana jesteś.
Wstał. Był od niej wyższy o głowę, i choć raczej drobny, przytłaczał ją swoją posturą. Popatrzył na nią z góry, wciąż trzymając w ręku jej upragniony łup. Narcyza nie poruszyła się ani nie odezwała. Miała wystarczająco dużo czasu, by odnotować w głowie parę istotnych spostrzeżeń. Był posiadaczem intensywnie niebieskich oczu, dużych dłoni i ładnego uśmiechu. Używał drogiej wody kolońskiej, chyba od Volberga. Dobrze ubrany. Pociągający.
- Będziemy negocjować. Co masz do zaoferowania? - spytał prowokacyjnie. Cyzia ponownie przekrzywiła głowę, pozwalając blond lokom łagodnie opaść na bok. Po raz pierwszy miał okazję zobaczyć jej uśmiech, niewinny i uroczy, a jednak kokieteryjny.
- Zależy, co cię usatysfakcjonuje, Rabastanie Lestrange.
Wtedy przez moment przyszło jej do głowy stwierdzenie, że rozumie Andromedę, to, że się zakochała i poświęciła w imię tego uczucia wszystko, co dotychczas było dla niej ważne. Szybko odrzuciła od siebie tę myśl, traktując ją jak plugawego robaka mogącego zniszczyć cały jej system moralny i ideologiczny. Niemal wzdrygnęła się.
- Myślę, że dasz sobie radę, Narcyzo Black – odparł zuchwale. Była dziwnie pewna, że będzie im się dobrze rozmawiało.
Ich pierwszy seks w bibliotece ojca dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego był co prawda grubym nietaktem w stosunku do rodzinnego miłośnika literatury, ale za to utwierdził ją w przekonaniu, że ich rozmowy były wybitnie dobre. Spokojnie mogła nazwać Rabastana Lestrange prawdziwym erudytą.
- Nie wiem, od czego zacząć... - Emilie patrzyła na nią ze zniecierpliwieniem, kiedy nagle drzwi od ich przedziału otworzyły się z łoskotem.
- Black, Slughorn cię wzywa do przedziału dla prefektów.

Czyżby naprawdę miłość niemożliwa była bez kochania?”

5 komentarzy:

  1. Ciekawy rozdział :) Bardzo podoba mi się to jak piszesz ;) Zapraszam do mnie http://alex2708.blogspot.com/ Czekam na kolejne, było by miło gdybyś powiadamiała mnie o kolejnych rozdziałach (zuzannamaria10@gmail.com)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super fajnie, kibicuję Malfoy'owi jednak, fajnie go pokazałaś, czekam na więcej
    Luna

    OdpowiedzUsuń
  3. Znowu trafiłam przypadkiem na bloga którego mi się tak dobrze czyta. Tym bardziej, że jest o Cyzi a to jedna z moich ulubionych postaci.
    Dodaję go do linków na swoim blogu. Mam nadzieję, że się nie obrazisz!

    Życzę dalszej weny i czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow :D Piękny blog <3 Cyzia *-* Aww uwielbiam :D I do tego genialny szablon, dzięki któremu czytanie jest jeszcze lepsze :D

    Zapraszam na mój nowy rozdział
    tonie-wariactwo-ani-glupota-to-milosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejny rozdział przeczytany :D Podoba mi się co raz bardziej...

    OdpowiedzUsuń