Pierwsza część była opublikowana daaawno! Ponad dwa tygodnie temu. Ale niestety, w takim tempie będę dodawała kolejne części. Zależy mi na jakości, a wiadomo, że ona rzadko idzie w parze z ilością, a co za tym idzie, częstotliwością. Szkoła robi swoje, lenistwo trochę też. :) Dlatego co mniej-więcej dwa tygodnie coś będzie się tu pojawiać. Obiecuję z rączką na sercu!
Opowiadanie traktuję jako sposób na wypracowanie stylu, więc proszę o wytykanie wszystkich błędów, bez litości! (choć mam nadzieję, że wiele ich nie będzie)
Dziękuję za każdy ciepły komentarz! Naprawdę, wiele to dla mnie znaczy. Dziękuję dziękuję. :) Postaram się być na bieżąco również z waszymi opowiadaniami, bardzo lubię czytać ff w wolnych chwilach (chociaż jest ich niewiele, niestety). Możecie polecać swoje utworki, a nóż mi się spodobają i się uzależnię! :D
Aha, zmiana szablonu - Amanda chyba lepiej ilustruje moje wyobrażenie niż urocza, choć dość pospolita Ashley. Lepiej?
Ok, bez zbędnego ględzenia - zapraszam na ciąg dalszy.
_______________________________
„Jest się takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce, w którym się jest.”
Opowiadanie traktuję jako sposób na wypracowanie stylu, więc proszę o wytykanie wszystkich błędów, bez litości! (choć mam nadzieję, że wiele ich nie będzie)
Dziękuję za każdy ciepły komentarz! Naprawdę, wiele to dla mnie znaczy. Dziękuję dziękuję. :) Postaram się być na bieżąco również z waszymi opowiadaniami, bardzo lubię czytać ff w wolnych chwilach (chociaż jest ich niewiele, niestety). Możecie polecać swoje utworki, a nóż mi się spodobają i się uzależnię! :D
Aha, zmiana szablonu - Amanda chyba lepiej ilustruje moje wyobrażenie niż urocza, choć dość pospolita Ashley. Lepiej?
Ok, bez zbędnego ględzenia - zapraszam na ciąg dalszy.
_______________________________
„Jest się takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce, w którym się jest.”
- Byłabym
przeszczęśliwa, Cyziu, gdybyś opowiedziała nam o wszystkim, od samego początku. Kiedy to się, cholera, zaczęło? Na gacie Merlina, to
najciekawszy temat od, od... Odkąd Montague przeleciał Malenę
Johnson z Gryffindoru, to było kontrowersyjne, chociaż niby
szlachcianka z krwi i kości, ale to i tak nic przecież przy tym! -
Emilie trajkotała głośno i wesoło, nie zauważywszy nawet
obecności szajki Lucjusza Malfoya i napięcia wymalowanego na twarzy
Narcyzy. Blondynka szybko przywdziała profesjonalną maskę
obojętności i omiotła krytycznym spojrzeniem grupę Ślizgonów.
Avery, Carrowowie, Macnair, Nott, Rookwood, Yaxley, Montague,
Lestrange... Audrey uśmiechała się ironicznie, rozbawiona
kuriozalną sytuacją i jej niechybnymi skutkami.
Lucjusz Malfoy stał się
dla panny Black fatum. Oczywistością było, że w
przyszłości będzie musiała założyć rodzinę, wyjść za mąż
za czarodzieja z arystokratycznego, szanowanego rodu i urodzić
dziedzica godnego wielopokoleniowej fortuny piętrzącej się w Banku Gringotta. Powtarzano jej to od
najmłodszych lat, od małego wychowywana była na prawdziwą damę. Jako dorosła kobieta za zadanie miała wzorcowo spełniać swoją iście banalną funkcję – być żoną. Jej rodzice byli zaś pewni, że wybrankiem ich najmłodszej
córki będzie właśnie panicz Malfoy. Przystojny, władczy, z rodowodem
czystym jak łza, przestrzegający fundamentalnych tradycji rodu
Blacków, a w dodatku nieziemsko bogaty. Doskonała partia, idealna
dla potomkini Druelli i Cygnusa. Takiemu młodzieńcowi brakowało
tylko klejnotu będącego ozdobą jego osoby, a taką błyskotką
miała stać się właśnie Narcyza. Każda inna możliwość
wydawała się nonsensem, nie wchodziła w rachubę. Na bale Klubu
Ślimaka Lucjusz wybierał się zawsze z Cyzią, nawet nie pytając
jej o zdanie. Nie oponowała, przecież to takie naturalne. Byli
sobie pisani. Poprawka – byli na siebie skazani.
Najwcześniejsze
wspomnienie z nim w roli głównej, jakie pamiętała, to popołudnie
w wielkim, staromodnym ogrodzie posiadłości Blacków. Sześcioletni
wówczas, jasnowłosy chłopczyk ścigał się na małej miotełce z Bellatrix, zaś
Andromeda z Narcyzą siedziały na trawie i obserwowały przebieg
rywalizacji, popijając sok. Dromeda ze wszystkich sił kibicowała siostrze, Lucjusz co jakiś czas zaczepiał Narcyzę,
ciągnąc ją za długi warkocz i śmiejąc się wniebogłosy.
Ona w odpowiedzi prychała gniewnie i próbowała mu się odgryźć, rzucając w
niego tłuczkami do dziecięcego quidditcha, które ścigały go, dopóki nie
rozkruszyły się o mury domostwa Blacków, uderzając w nie z
impetem. Tak, już wtedy zadziałało przeznaczenie, czyż nie?
- Black!
Narcyza przez chwilę
rozważała najbardziej skomplikowane sposoby natychmiastowego rozpłynięcia
się w powietrzu, tak, aby uniknąć nadchodzącej sytuacji. Wiedziała jednak,
że wszystko na nic – nie było możliwości, aby przemknąć przez korytarz, zniknąć w
przedziale niezauważoną, cholerne blond włosy, cholerna ruda
Emilie, kurwa. Malfoy, uśmiechnięty od ucha do ucha pewnie podszedł do
niej i objął ją ciasno w talii, przyciągając do grupki
Ślizgonów. Cyzia syknęła niemal niedosłyszalnie, próbując
zachować pozory. Wbiła wzrok w martwy punkt. Żeby tylko na
niego nie spojrzeć...
- Ja nie wiem, jak ty to
robisz, że z roku na rok jesteś coraz seksowniejsza – wymruczał
jej do ucha, zaciągając się zapachem jej kwiatowych perfum Blue
Blood Flower. Próbowała odwrócić się i zobaczyć, gdzie
usiadły dziewczyny, ale silne ramię Lucjusza jej to uniemożliwiło.
Zaklęła szpetnie w duchu. - Rok w rok się tu spotykamy i zawsze
jestem bardziej zachwycony niż poprzednio.
- Ludzie się na nas
gapią, Malfoy – wyszeptała głosem pełnym wyrzutu, jednak z
uśmiechem mówiącym zgromadzonym, że niezwykłym szczęściem jest dla niej
przebywanie z nim i bycie jego dziewczyną.
Bo tak sądziła niemalże
cała hogwarcka społeczność. Wszyscy byli przekonani ponadto, że
sypiają ze sobą regularnie, że są parą idealną i że będą
mieli piękne, choć równie zepsute i rozpieszczone dzieci. Wciąż
wpatrywała się w próżnię gdzieś w okolicy kufra Amycusa
Carrowa. Wewnątrz gotowała się z bezsilnej złości i miała
ochotę warknąć na Lucjusza, by trzymał łapska przy sobie, jednak z
natury panowała nad sobą, trzymała nerwy na wodzy i stwarzała
pozory. Beznamiętna. Cholera, czemu nie jestem Bellatrix. Bellatrix na pewno zareagowałaby inaczej.
- Bardzo mnie to cieszy – mruknął ironicznie, bawiąc się kosmykiem
jej długich, jasnych włosów. Narcyza oddychała szybko, powstrzymując się od
spojrzenia w lewą stronę.
- Gołąbeczki, jeśli
chcecie sobie pogruchać, to poszukajcie jakiegoś ustronnego miejsca, my musimy coś jeszcze obgadać, więc przepraszam cię,
Black, ale nie zaproszę cię do nas na męską pogawędkę. - Yaxley
spojrzał znacząco na Malfoya. Narcyza miała ogromną ochotę go
uściskać. Z gracją odsunęła się od Ślizgona, wykorzystując rozproszenie jego uwagi.
- Ja już pójdę do
dziewczyn – odwróciła się na pięcie i z ulgą przyznała, że nie będzie miała większego problemu z odnalezieniem przyjaciółek.
Ruda czupryna ciekawskiej Emilie wyłaniała się zza oszklonych
drzwi. Cyzia uśmiechnęła się ironicznie (bardzo podobnie jak
wcześniej Lucjusz, ale lepiej, żeby nasza bohaterka o tym nie
wiedziała, prawda?).
- Może powinnam cię
jeszcze przetrzymać w niewiedzy? Zabawnie wyglądasz, kiedy wychodzisz z siebie, by się czegoś dowiedzieć - zażartowała, sadowiąc się
wygodnie naprzeciw Audrey. Podziękowała oszczędnym uśmiechem za
wrzucenie jej kufra na półkę.
- Opowiadaj więc...
- Opowiedz lepiej o
Andromedzie – przez oskarżycielski ton przyjaciółki Narcyza
zesztywniała na ułamek sekundy. Zmroziło ją. Miała ochotę
rzucić na Audrey jakąś wyjątkowo paskudną i plugawą klątwę,
jedną z tych, które wieczorami ćwiczyła Bellatrix na niczemu
niewinnych gnomach, beztrosko wałęsających się po ogrodzie. Chociaż... tak
właściwie, to spodziewała się tego po niej. Baddock była trochę
podobna do jej matki, dlatego Cyzia potrafiła przewidzieć niektóre jej
reakcje i zachowania.
- Dostałam zaproszenie
na wesele, jeśli o to pytasz. Bardzo eleganckie, w dobrym stylu, który w końcu wyniosła z domu. Zignorowałam je, oczywiście. Ona już dla nas nie
istnieje. Matka ją wydziedziczyła od razu, gdy się dowiedziała.
Nie była to do końca
prawda. Tego feralnego dnia Druella wstała wcześnie rano, niemalże
przed świtem, jak gdyby już coś przeczuwała, jak gdyby intuicja
podpowiadała jej, że musi przygotować się na nadchodzące,
nieprzyjemne wieści. To był wyjątkowo upalny lipiec. Andromeda
ukończyła Hogwart ze znakomitymi ocenami z owutemów, co oczywiście
bardzo ucieszyło wymagających rodziców, jednak nie wróciła do domu
na lato, zaskakując wszystkich. Ciotka Walburga już wtedy powtarzała Druelli i
Cygnusowi, że powinni coś z tym zrobić,
nie pozwolić na dalsze kompromitowanie rodziny.
Pani
Black już rok temu wiedziała, że coś się święci, że coś nie
gra. Docierały do niej liczne plotki o tym, z kim zadaje się jej
córka, jak i potwierdzone informacje od samej Bellatrix, która
krytycznie spoglądała na towarzystwo, w jakim obracała się jej
siostra. Mugolaki i zdrajcy krwi, tfu. Skandal. To była najgorsza możliwa zniewaga dla ich nazwiska, tak jej się
przynajmniej wtedy wydawało. Druella groziła Andromedzie
wydziedziczeniem, pozbawieniem rodzinnych przywilejów, zarzekała
się, że zrobi to osobiście, bez mrugnięcia okiem, niemal z rozkoszą, gdy tylko ta
splugawi ich honor.
A
tego dnia leżało przed nią zaproszenie na ślub córki, czarnej
owcy. Fakt, bardzo estetyczne i
gustowne, godne pozazdroszczenia. Na grubym papierze w odcieniu kości
słoniowej wiły się szkarłatne napisy, z subtelnymi, złotymi
wykończeniami. Dnia 1 sierpnia 1971r. o godz. 17:30 w
Zamku Książęcym w Eynford odbędzie się ślub Andromedy Black i
Edwarda Tonksa...
Równo
za miesiąc. Mugolak!,
w myślach wrzasnęła Druella, bo nie była w stanie wypowiedzieć głośno ani słowa. Kubkiem z parującą kawą cisnęła o kuchenną ścianę,
parząc sobie dłonie. Wtedy ten ból wydawał jej się taki
słodki, przyjemny, oczyszczający... Jednak nie mógł odciągnąć
trwale jej myśli od tego.
Zapaliła papierosa. Pierwszego, drugiego, trzeciego... szybko
straciła rachubę.
Narcyza
i Bellatrix otrzymały podobne zaproszenia zaadresowane do nich.
Przyniósł je brunatny, stary puchacz o mądrym spojrzeniu, który
niedługo potem leżał martwy na trawie nieopodal posesji Blacków.
Belli tak trudno było się powstrzymać...
Wbrew
licznym groźbom, to nie Druella wykonała ten ostateczny gest.
Ciotka Walburga natychmiast pojawiła się na listowne wezwanie
swojej bratowej i bez skrupułów wbiła tlący się niedopałek w
podobiznę Andromedy na drzewie genealogicznym Blacków. Misternie namalowana podobizna zajęła się ogniem. Pozostało po niej tylko czarne,
zwęglone wgłębienie... Cygnus zamknął się na cały dzień w
rodowej bibliotece, zaś jego żona raczyła się obficie Ognistą
Whisky.
Rodzice jakoś przeżyli utratę córki, śmierć
córki, choć nie było to takie łatwe, jak później twierdzili. Bolało, zwłaszcza, gdy Bellatrix z mściwością paliła wszystkie
zdjęcia, na których znajdowała się Andromeda.
Dla
Narcyzy przestała ona istnieć, tak po prostu, z dnia na dzień. I chociaż wysłała
jej jeszcze później długi list, w którym prosiła o dalszy
kontakt, powołując się na ich głęboką, siostrzaną relację,
zignorowała go. To był ostateczny koniec.
-
I tak po prostu przeszłaś z tym do porządku dziennego? Nie
wyobrażam sobie, jakie to musi być upokarzające... Szlama w
rodzinie. Przyjemny szwagier – podsumowała jadowicie Audrey. Gdyby
na miejscu Narcyzy siedziała Bellatrix, Baddock już wisiałaby do
góry nogami w powietrzu, z paskudnymi efektami długich treningów stosowania czarnej magii.
Ale Cyzia niestety
była opanowana.
-
Dobrze, że nie muszę ci przypominać o twoim wuju Joannesie, który
ożenił się z mugolką i prowadzi fermę w Walii... Bo pewnie
doskonale o nim pamiętasz. Mam nadzieję, że prowadzicie żywą
korespondencję, taki przyjemny
wujaszek.
Emilie
milczała dyplomatycznie. Jej młodszy brat, Noah, był w Ravenclawie i miał
równie niegodne towarzystwo, co Andromeda za czasów szkolnych. Mimo
wszystko siostra odnosiła się do niego z szacunkiem i broniła go
przed atakami ze strony ich rodziców czy odnoszących się do niego z pogardą Ślizgonów. Wciąż miała nadzieję, że nie odwróci się on od głównych wyznawanych przez nich wartości, chociażby ze strachu przed wykluczeniem z kręgów familii. Nie chciała go stracić. W jej otoczeniu było tak niewiele osób godnych zaufania...
- Był
niepoczytalny. - Audrey straciła trochę rezonu. - Nawet nie
skończył szkoły. Nie odróżniał mandragory od pomidora, a pomidora
od testrala.
-
Dziewczyny, nie kłóćcie się, co za różnica. Wszystkie mamy
doskonałe pochodzenie i pieprzyć te brudne męty, te szlamy, niech
się trują własnym jadem, razem z ich miłośnikami. - Emilie
ucięła wymianę zdań, krzywiąc się z obrzydzeniem na myśl
o temacie rozmowy. - Opowiadaj wiesz co, bo inaczej umrę z ciekawości!
Przez
ułamek sekundy przed oczami Narcyzy przemknął szereg retrospekcji z
minionych już wakacji, które chciała opowiedzieć rudowłosej i których nie umiała ubrać w odpowiednie słowa, oddające
istotę sprawy. W listach napisała tylko, że...
...chyba
się zakochała.
Zaraz
po, jak zwykła go określać Druella, haniebnym postępku
Andromedy, Bellatrix postanowiła pocieszyć strapioną
rozczarowaniem matkę i spełnić oczekiwania ojca. Nie żeby Bella
była dobroduszna i miała przepełnione empatią serce. Wiedziała
po prostu, że i tak ją to nie ominie, z tradycją się nie
polemizuje, koniec i kropka.
Na
najbliższym niedzielnym obiedzie przedstawiła rodzicom swojego
narzeczonego i oznajmiła, że planują rychły, choć kameralny ślub. Państwo Black byli zachwyceni i szybko zapomnieli o poprzedniej porażce wychowawczej,
bo co to był za kandydat, ach! Rudolf Lestrange – szlachetnie urodzony,
bogaty, przystojny, o nienagannej reputacji i jasno określonych
poglądach, zgodnych z rodzinną dewizą. Mógł zapewnić ich córce
wszystko, czego pragnęła. On jednak razem ze zdeterminowaną Bellą
chciał zmieniać świat, oczyszczać go z brudu plugawych mugoli,
szlam i zdrajców krwi. Ta młodzież jest dzisiaj taka cudowna,
cóż za romantyczne idee, wspólna walka o lepsze jutro, czy to nie
piękne, Cygnusie? Cygnus nie zaprzeczał.
Z
Rudolfem do posesji Blacków przybył również jego młodszy brat,
Rabastan. No właśnie. Narcyza znała go dość dobrze z
Hogwartu - rówieśnicy, reprezentowali ten sam dom, wielki
Slytherin, nie było sposobności, by byli sobie obcy. Ona jednak jak dotąd nigdy nie zwracała na niego większej uwagi. Przyjaciel Waldena
Macnaira, jej doradcy emocjonalnego i powiernika tajemnic, którego
nigdy nie miała okazji poznać bliżej. On podrywał panienki i
imprezował wśród znajomych, słowem – ona miała swoje życie,
on swoje.
Tego
popołudnia szwendała się po rodzinnej bibliotece, szukając
konkretnej książki – Leksykonu trujących roślin, które
zwiodą twoją duszę i otrują serce. Wiedziała, że ojciec ma
jeden cenny egzemplarz tego unikatu, nie miała pojęcia jednak,
gdzie go szukać. Pomyślała o nim, zaintrygowana artykułem w
Proroku Codziennym, opisującym, jak pewna czarownica mugolskiego
pochodzenia (chociaż dla Narcyzy brzmiało to jak śmieszny
paradoks, magia i mugole?) została otruta przez nieznanego sprawcę
jakimś zielskiem, które co prawda charakteryzowało się piękną
wonią i było niewyczuwalne w smaku, jednak sprawiało, że człowiek po
kilku minutach wymiotował własnymi wnętrznościami. Wyjątkowo mało
subtelny zabójca z tego chwasta, ale za to skuteczny. Tematowi
poświęcono całą stronę w gazecie, łącznie z obszernymi
refleksjami odautorskimi na temat zwiększającej się liczby zbrodni
w Anglii wśród czarodziejów oraz zgniliźnie i upadku moralnym społeczeństwa. Narcyza
popierała eksterminację mugolaków w każdej postaci, nie
zastanawiając się nawet nad cierpieniami kobiety z tego konkretnego
przypadku. Co ją to mogło obchodzić?
Należy
nadmienić tutaj jeszcze, że rodowa biblioteka Blacków była
pomieszczeniem rozmiarowo porównywalnym do tej hogwarckiej (a były
to wymiary imponujące), i cała wypełniona była drewnianymi
regałami uginającymi się od opasłych, zakurzonych woluminów. W
powietrzu czuć było duszący zapach pyłu i starego papieru.
Po
pół godziny wytężonych poszukiwań zdecydowała się poddać i
poprosić o pomoc ojca, który jako pasjonat literatury znał
szczegółowe rozmieszczenie zawartości biblioteki i wiedział wszystko o każdym
posiadanym przez familię tomisku, gdzie go szukać i co w nim można
znaleźć. Już zmierzała w stronę wyjścia, gdy nagle dostrzegła Rabastana Lestrange siedzącego
wygodnie na kanapie przy oknie i czytającego Leksykon roślin
czarnomagicznych... Zirytowała się.
-
Świetny wybór.
Uniósł
wzrok znad pożółkłych kartek i uśmiechnął się szelmowsko,
wprawiając Narcyzę w konsternację. Cholera, po prostu oddaj mi
to, po co tu przyszłam, pomyślała, spoglądając na niego z ukosa.
- Nie
zaprzeczę. Masz dobry gust. – Posiadał wyjątkowo głęboki,
aksamitny ton głosu, nawet kiedy mówił z rozbawieniem, tak jak
wtedy. Przestąpiła z nogi na nogę, przechylając głowę jak mały,
zaciekawiony otoczeniem kociak. Zmierzył ją pełnym niemej aprobaty
wzrokiem.
-
Mógłbyś mi to oddać? Potrzebuję tego.
- Jako
gość mam chyba pierwszeństwo, czyż nie? - droczył się z nią,
wodząc palcem po okładce książki i obserwując jej reakcję na
jego słowa. Narcyza zmrużyła lekko oczy.
-
Jako gość powinieneś poczekać, aż zaproszę cię do biblioteki i
oprowadzę, zamiast samemu panoszyć się po całym domu, czyż nie?
Zbiła
go z tropu. Uśmiechnął się z uznaniem.
-
Wygadana jesteś.
Wstał.
Był od niej wyższy o głowę, i choć raczej drobny, przytłaczał
ją swoją posturą. Popatrzył na nią z góry, wciąż trzymając w
ręku jej upragniony łup. Narcyza nie poruszyła się ani nie
odezwała. Miała wystarczająco dużo czasu, by odnotować w głowie
parę istotnych spostrzeżeń. Był posiadaczem intensywnie niebieskich oczu,
dużych dłoni i ładnego uśmiechu. Używał drogiej wody kolońskiej,
chyba od Volberga. Dobrze ubrany. Pociągający.
-
Będziemy negocjować. Co masz do zaoferowania? - spytał
prowokacyjnie. Cyzia ponownie przekrzywiła głowę, pozwalając
blond lokom łagodnie opaść na bok. Po raz pierwszy miał okazję
zobaczyć jej uśmiech, niewinny i uroczy, a jednak kokieteryjny.
-
Zależy, co cię usatysfakcjonuje, Rabastanie Lestrange.
Wtedy
przez moment przyszło jej do głowy stwierdzenie, że rozumie
Andromedę, to, że się zakochała i poświęciła w imię tego
uczucia wszystko, co dotychczas było dla niej ważne. Szybko
odrzuciła od siebie tę myśl, traktując ją jak plugawego robaka
mogącego zniszczyć cały jej system moralny i ideologiczny.
Niemal wzdrygnęła się.
-
Myślę, że dasz sobie radę, Narcyzo Black – odparł zuchwale.
Była dziwnie pewna, że będzie im się dobrze rozmawiało.
Ich
pierwszy seks w bibliotece ojca dzień przed rozpoczęciem roku
szkolnego był co prawda grubym nietaktem w stosunku do rodzinnego
miłośnika literatury, ale za to utwierdził ją w przekonaniu, że
ich rozmowy były wybitnie dobre. Spokojnie mogła nazwać Rabastana Lestrange prawdziwym erudytą.
- Nie
wiem, od czego zacząć... - Emilie patrzyła na nią ze
zniecierpliwieniem, kiedy nagle drzwi od ich przedziału otworzyły
się z łoskotem.
-
Black, Slughorn cię wzywa do przedziału dla prefektów.
Ciekawy rozdział :) Bardzo podoba mi się to jak piszesz ;) Zapraszam do mnie http://alex2708.blogspot.com/ Czekam na kolejne, było by miło gdybyś powiadamiała mnie o kolejnych rozdziałach (zuzannamaria10@gmail.com)
OdpowiedzUsuńSuper fajnie, kibicuję Malfoy'owi jednak, fajnie go pokazałaś, czekam na więcej
OdpowiedzUsuńLuna
Znowu trafiłam przypadkiem na bloga którego mi się tak dobrze czyta. Tym bardziej, że jest o Cyzi a to jedna z moich ulubionych postaci.
OdpowiedzUsuńDodaję go do linków na swoim blogu. Mam nadzieję, że się nie obrazisz!
Życzę dalszej weny i czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością. :)
Wow :D Piękny blog <3 Cyzia *-* Aww uwielbiam :D I do tego genialny szablon, dzięki któremu czytanie jest jeszcze lepsze :D
OdpowiedzUsuńZapraszam na mój nowy rozdział
tonie-wariactwo-ani-glupota-to-milosc.blogspot.com
Kolejny rozdział przeczytany :D Podoba mi się co raz bardziej...
OdpowiedzUsuń