sobota, 1 listopada 2014

Rozdział I: Toujours pur


"Toujours pur"

O Narcyzie Black krążyły przeróżne opinie. Często skrajne, często niejasne, często wykluczające się. Nie lada wyzwaniem byłoby stworzenie sobie jej obrazu w głowie po wysłuchaniu przeróżnych wywodów na jej temat. A słuchać było czego, słuchać można było zewsząd, od każdego, bez zbędnych pytań czy próśb. O takich ludziach jak ona się mówi, mówi się wiele. Takich ludzi jak ona się nie pomija. Nawet jeśli nigdy nie miałeś z nią styczności, nie sposób było mieć do niej stosunek ambiwalentny. Pokochasz albo znienawidzisz, wystarczy jedno twoje spojrzenie. Rodziny Black nigdy się nie lekceważy. Zapamiętaj.
Onieśmielała, bez wątpienia. Kiedy stała na dworcu King's Cross, taka wysoka, szczupła, chłodna i obojętna, trudno było zdobyć się na odwagę, by ją zaczepić, porozmawiać, obdarować uśmiechem. Bo i w jakim celu? By spotkać się z tym lodowatym spojrzeniem? Niewielu takich masochistów istniało, jak sądzę. Ubrana w czarną, elegancką sukienkę ze srebrnymi elementami, gustownie podkreślającą jej zgrabną sylwetkę. Zielona wstążka starannie upinała blond loki w dość frywolny kucyk. Do tego ten nieobecny wyraz twarzy, jak gdyby ona była ponad tym wszystkim, jak gdyby ponad nią był cały ten zgiełk. Góra lodowa, monumentalna góra nie do zdobycia dla samozwańczego alpinisty. Czy śnieg ma swoją nimfę? Narcyza nadawałaby się do tej funkcji pierwszorzędnie. Zimowa księżniczka. Nawet gdy na jej jasne pukle padały ciepłe promienie jesiennego słońca, i tak skrzyły się one, jakby były pokryte szronem. I te bladoniebieskie, wyobcowane oczy, duże oczy. Różane usta, rezolutnie zadarty nosek. Intrygującym była widokiem.
Chłopcy ze Slytherinu widzieli w niej dziewczynę idealną. Bez wątpienia piękna, choć w ten niepokojący, królewski sposób. Wyniosłe to było piękno, niepokojące, ale zachwycające. Mogłaby jak najznakomitszy brylant lśnić u boku każdego z nich, wzbudzać respekt, będąc obiektem zazdrości. Bo to Narcyza Black. Tak, ta Narcyza Black. Czy nie marzysz o tym, by pewnego dnia obudziła się w twoim łóżku w seksownej bieliźnie (albo i bez!), przygryzając kusząco wargę i zachęcająco kiwając na ciebie palcem? Nie chciałbyś dotknąć jej rozpalonych ud, zaciągnąć się bez opamiętania zapachem jej uwodzicielskich perfum, jedwabistych włosów, gorącego ciała? No nie powiesz mi chyba, że nie.
Marzymy o ideałach, jednak czy ideały nie są przytłaczające, nazbyt zobowiązujące? Powinny zostać poza naszym zasięgiem, jako marzenie senne, jako coś całkowicie nieosiągalnego, bo to właśnie sprawia, że są takie doskonałe, tak przez nas pożądane. Właśnie to, że nie możemy ich mieć. Podświadomie zgadzali się z tym również chłopcy ze Slytherinu. Pozostawiali ją w sferze pragnień, najskrytszych fantazji. Słodka Narcyza nie cierpiała z powodu natrętności, bo była... iluzją? Zresztą, kto ją tam wiedział. Bez zbędnych dywagacji.
Dla ojca była dzieckiem idealnym. Śliczna, delikatna, powściągliwa. Jak najlepszej jakości porcelana, którą zniszczyć może najlżejszy cios. Może i martwił się czasami, że okrutny świat może skruszyć tę delikatną powłokę, fasadę, która odgradzała jej enigmatyczne wnętrze od rzeczywistości, zranić ją do żywego, ale... cóż ojciec wiedział. Dla niego mała Cyzia wciąż pozostawała tą jedenastoletnią księżniczką w pastelowej sukieneczce, która stała nieśmiało obok sióstr i niezmiernie podekscytowana czekała na pociąg do Hogwartu, na swoją pierwszą samodzielną podróż. Dla niego dalej była drobnym, uroczym dzieckiem, ulubienicą. Cyziu, maleńka, promyczku, landryneczko... Dla niego nie miała prawa dorosnąć.
Ale dorosnąć musiała wcześnie. Matka już o to zadbała, wierzcie mi. Kim była Druella Black? Spróbuję opisać wam to precyzyjnie i dobitnie w kilku zdaniach. Chodząca sprzeczność (a chodząca przeważnie na dość wysokich obcasach, bo przecież zobligowana była okazywać ludziom swoją wyższość, inni powinni, a nawet mieli obowiązek wiedzieć, kim ona jest). Blond włosy, chłodna, francuska, szlachetna uroda. Prawdziwa dama wyjęta z ram jakiegoś romantycznego dramatu. Dama z łasiczką... a raczej z lisem pod pachą. Pełna skrywanego w towarzystwie temperamentu, który niejednokrotnie miały okazję poznać jej trzy córki. Kobieta o wyrazistych, jednoznacznych poglądach, apodyktyczna, zasadnicza, wymagająca. To ona wpajała dziewczynom wartości arystokratycznych, czystokrwistych rodów czarodziejskich, to ona powtarzała niczym mantrę dewizę rodu Blacków. Toujours pur. Zawsze czyści. Daleko od plugawego świata mieszańców, od oślizgłego bagna pełnego szlam, mętów i szumowin. Jak najdalej się da. Według niej należało zwalczać ten śmietnik na wszelkie możliwe sposoby.
Nietrudno się domyślić, że jej ulubienicą była Bellatrix. Każdy, kto choć trochę zna Bellatrix, wie dlaczego. Wrodziła się charakterkiem w matkę, bez wątpienia. Już jako nastolatka miała jasno wytyczone cele, chciała działać, chciała zmienić świat czarodziejów, i była pewna, że te zmiany są absolutnie konieczne. Brzydziła się światem pełnym nieczystości. Wyobrażała sobie, jak okropne będą następstwa takiego trwającego porządku rzeczy. Ziemia gnijąca od wewnątrz, tak to widziała. Gotowa była stosować przemoc, by zrealizować swoje plany. Ba!, lubiła tę metodę osiągania celów. Narcyza była zbyt skryta, zbyt powściągliwa, zbyt cyziowata, by zdobyć aprobatę matki. Ojciec oczekiwał tylko, by wyszła za mąż za wysoko urodzonego młodzieńca i urodziła godnego spadkobiercę ich fortuny. Czy nie prostsze wymagania?
Nigdy nie próbowałam policzyć osób, które z całego serca nienawidziły rodu Blacków, a przy okazji nienawidziły też Narcyzę. Podejrzewam, że nie starczyłoby mi przez cały dzień czasu. Ale co ją mogli obchodzić inni ludzie? Obecnie interesowała ją tylko jedna osoba, która zaprzątała całe jej myśli. Ale po kolei.
To był pierwszy września roku 1971, a panna Black, jak już wcześniej wspomniałam, stała w czarnej, eleganckiej sukience na stacji King's Cross, peron 9 i 3/4, trzymając się raczej na uboczu, by zbytecznie nie zwracać niczyjej uwagi (co wychodziło jej raczej mizernie). Włosy miała związane zieloną wstążką, a nogi opięte połyskliwymi rajstopami. Szósta klasa zbliżała się wielkimi krokami, nieubłaganie. Zdawało się, że już czuć było w powietrzu rozkoszny, choć lekko mdlący zapach starych, wilgotnych murów potężnego zamczyska, do którego wszyscy uczniowie zmierzali po wakacyjnej przerwie. Jako jedyna z sióstr wracała ponownie do Hogwartu, i rozpierało ją z tego powodu ogromne, słodkie w smaku szczęście. Chociaż, jak to w przypadku tej panienki bywa, przypadkowa osoba stojąca obok w życiu by się tego nie domyśliła, wręcz przeciwnie, Narcyza wyglądała na znużoną i zdegustowaną oczekiwaniem nadchodzącej lokomotywy. Oszczędnymi skinieniami głowy witała się z rówieśnikami, wypatrując w tłumie jednej osoby. Łapczywie obejmowała wzrokiem cały tłum, starając się nie ominąć żadnej postaci, niczego nie przeoczyć. A jednak nie mogła dojrzeć w zgiełku i wrzawie tego, kogo poszukiwała. Nie zaprzeczała przed sobą, że poczuła dojmujące ukłucie rozczarowania.
- Cyźka! - krzyk jej przyjaciółki nietrudno było wyłapać w ogólnie panującym harmidrze.
Dumnym krokiem zbliżała się do niej Audrey Baddock, brunetka o dość charakterystycznej urodzie, gęstych, kruczoczarnych włosach i wydatnych kościach policzkowych. Ślizgonka z krwi i kości, można by rzec. Czysta krew, sięgający zamierzchłych lat rodowód. Ścigająca w szkolnej drużynie quidditcha. Ubrana stricte według mody mugolskiej z rozkładówek najnowszych gazet. Narcyza szybko oceniła ją wzrokiem, zatrzymując się przez krótką chwilę na nieposłusznie sterczących kosmykach dookoła czoła i wymiętej po jednej stronie koszuli, zapewne od taszczenia klatki z rudą płomykówką. Cóż, wstydu nie było.
- Miałaś tak na mnie nie mówić.
- Miałaś nie trzymać się na uboczu jak odludek, w końcu jesteś reprezentantką i wizytówką szanowanego rodu Blacków. Powiem twojej matce, jak się zachowujesz i znowu będziesz miała ciężką przeprawę, jak ostatnim razem - odpowiedziała ironicznie Audrey.
Cóż, Narcyza pamiętała dokładnie ostatnią (wyjątkowo kwiecistą i obrazową) pogadankę matki na temat tego, jak to nie potrafi odnaleźć się w odpowiednim tłumie odpowiednich ludzi, i że samą urodą świata nie zwojuje. Zakończyło się to rozbitą szybą w fotografii ślubnej państwa Black oraz kilkoma stłuczonymi talerzami. Trudno nawet powiedzieć, jak do tego doszło. Druella ewidentnie miała kiepski dzień.
Lokomotywa ociężale przybyła na peron. Narcyza przez chwilę nie widziała niczego w kłębach gryzącego dymu. Wrzaski żegnających swoich rodziców uczniów nasiliły się, podobnie jak i tupot wielu zniecierpliwionych nóg. Zacisnęła kurczowo dłoń na uchwycie kufra. W pewnym momencie jakaś ręka targnęła ją gwałtownie do przodu, usłyszała urywany, zdyszany chichot, rozpoznała rude włosy Emilie Multon. Wcześnie się pojawia. Czyżby przed samą podróżą pieprzyła się z Rookwoodem?, retorycznie spytała w myślach samą siebie Narcyza i posłusznie powędrowała za drugą przyjaciółką do pociągu.
- Opowiadaj, rany, musisz mi opowiedzieć wszystko! - nowo przybyła dziewczyna była nadzwyczaj podekscytowana. Na policzkach wystąpiły jej czerwone plamy, które nadawały wyglądu naburmuszonego dziecka, a w połączeniu z marchewkową czupryną wyglądała, jakby jej twarz płonęła najprawdziwszym ogniem. Jedynie roziskrzone, niebieskie oczy sprawiały, że jej głowa nie przypominała wielkiego, bezkształtnego pomidora.
- Emily, czy mogłabyś...
I wtedy zobaczyła ich obu, a serce zaczęło gwałtownie bić.

_______________
Ćwiczenie warsztatu, a może i rozwijanie charakterów z powieści pani Rowling. Nie wiem, jaki cel i dokąd będzie zmierzać to opowiadanie, ale chcę je rozwinąć i doprowadzić do końca. Zobaczymy, co z moich planów wyjdzie. :)

5 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podoba, ale trochę mało, czekam na więcej ;>
    ~Luna

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedyne co na tą chwilę potrafię napisać, to wielki WOW...
    Nie, nie mogę tak zakończyć tego komentarza. Po prostu świetnie piszesz! Naprawdę!
    Cudowne opisy, takie obszerne, wszystko mogłam wyraźnie sobie wyobrazić.
    Masz talent i to wielki, tylko pozazdrościć!

    Co do historii, to jestem nią zafascynowana. Po raz pierwszy czytam opowiadanie, w którym główną bohaterką jest Narcyza Black.

    Cieszę się, że tu trafiłam. Postaram się systematycznie pojawiać na twoim blogu. :)

    Pozdrawiam,
    Alice

    OdpowiedzUsuń
  3. Start jaki prezentujesz robi wielkie wrażenie. Jeśli będzie coraz lepiej, to tylko zazdrościć. Opisy to perfekcja w każdym calu.
    Czyta się bardzo dobrze, a sama historia wciąga tak, że człowiek po chwili dziwi się: "Ale co, to już koniec?!"
    Naprawdę, nie ma tu monotonii czytania dla czytania. Tu każdy czyta dla siebie, a o to powinno chodzić w opowieściach.

    Będę zaglądać i oczekiwać na rozwój akcji.
    Pozdrawiam i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny *.* podoba mi się długość i opisy. Lece czytać następny rozdział :* Zapraszam do mnie http://alex2708.blogspot.com/ życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak ja lubię te tematy. Jedna z siostrzyczek Black główną bohaterką. Miodzio :D. I to jak rewelacyjnie piszesz! Mhhm <3 Zabieram się za kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń