wtorek, 9 grudnia 2014

Rozdział III: Niepowodzenia

Witam i z góry przepraszam za obsuwę. Zasłużyłam na opieprz. :D
Rozdział być może trochę nudny, ale dla prowadzenia dalszej fabuły niezbędny.
Dziękuję za każdy komentarz, nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. :)
Nie przedłużając, zapraszam na kolejny rozdział!
______________________________________


Może po prostu łatwiej mi całą winę zrzucić na ciebie. Widzisz, tak naprawdę nigdy nie potrafiłam odróżnić dobra od zła.”

- Ale przecież ty nie jesteś prefektem, do cholery! - Emilie była oburzona gruboskórnym wtargnięciem do przedziału i kolejnym przerwaniem opowieści Cyzi, której łaknęła jak powietrza, a która nie miała okazji nawet się rozpocząć, a co dopiero nabrać rumieńców. Zdawało się, że dziewczyna zaraz eksploduje z ciekawości i irytacji. Rabastan prychnął gniewnie i zignorował rudowłosą Ślizgonkę.
Narcyza wyszła na korytarz jeszcze bledsza, niż zazwyczaj była. Lestrange zmierzał w kierunku zupełnie odwrotnym od tego, gdzie niby miała się pojawić Cyzia. Stanęła skonfundowana, nie wiedząc, czy pomaszerować do profesora Slughorna, czy podążać za chłopakiem. Po chwili Rabastan odwrócił się i machnął na nią przywołującym gestem ręki. Ruszyła, nieco zirytowana jego protekcjonalnością.
Weszli do pustego już wówczas przedziału, w którym wcześniej siedziała grupa Ślizgonów. Chłopak dokładnie zamknął drzwi.
- Slughorn przyszedł do nas i zawołał do siebie Malfoya i Notta, reszta już ponoć tam była, znaczy w przedziale. Spytał o ciebie, powiedziałem, że cię poszukam – wyjaśniał jej, jak gdyby jego obowiązkiem było wytłumaczenie się, dlaczego to on po nią przyszedł, a nie kto inny.
- Prefekt naczelny, szukający, kapitan drużyny, coś jeszcze? Malfoy planuje być od teraz królem całego Hogwartu? - skomentowała kąśliwie, usiłując pominąć w ten sposób pewien niekomfortowy dla niej temat.
- Nie wiem, może. Królową już ma.
Narcyza jęknęła. Spodziewała się, że tak to będzie wyglądało, kiedy już wrócą do szkoły i wdrożą się w tradycyjny rytm, a ją dogonią demony własnych powinności. W rodzinnym domu mogła chwilami być sobą, robić co chciała i z kim chciała, bo w ogromnej willi państwa Blacków ukryć się przed krytyczną matką nie było wcale tak trudno. W Hogwarcie musiała trzymać się sztywnych ram, które ustanowili jej rodzice, jak i po trochu ona sama...
- Nienawidzę, kiedy mówisz do mnie takim tonem, Rab. Wiesz doskonale, że nie mogłam inaczej, mówiłam ci, to nie jest takie proste, ja i on...
- Mogłaś przynajmniej na mnie spojrzeć, to chyba by cię nie zdemaskowało – przerwał szybko jej pokrętne tłumaczenia głosem pełnym wyrzutu. Podniosła wzrok. Teraz jesteś taka odważna, Cyziu? Jego oczy były takie chłodne.
- Bałam się – odpowiedziała bardzo cicho.
Roześmiał się. To właśnie w nim uwielbiała, tę jego młodzieńczą, często pełną lekceważenia beztroskę, ikrę, entuzjazm, spontaniczność, radość z życia. Carpe diem. I to, że wystarczały słowa, by go do czegoś przekonać, że mogła z nim otwarcie rozmawiać.
Słowa i kilka zbolałych, rzewnych spojrzeń. Trochę nim manipulowała, ale nikt nie powiedział, że to zabronione.
- Jestem cholernie o ciebie zazdrosny i przyrzekam, że w najbliższym meczu roztrzaskam Malfoyowi pałką nos – wymamrotał jej do ucha, śmiejąc się cicho i złośliwie. Jedną ręką ją objął, drugą głaskał jej długie, miękkie włosy. Ocierał się nosem o jej nos. Zamruczała, rozbawiona.
- Ciekawe, co on na to.
Przywarł do niej, a ich ciepłe wargi złączyły się. Wsunął język w jej usta, bezceremonialnie, mrużąc tajemniczo oczy. Całowali się namiętnie i szybko, jak gdyby liczyła się dla nich każda cenna, ukradziona chwila, która tak naprawdę nigdy do nich nie należała. Usiadła mu okrakiem na kolanach, a on wsunął dłonie pod jej sukienkę. Zatopiła palce w jego czarnych, niestarannie przyciętych włosach.
- Właściwie – przerwała chwilę grzesznego uniesienia, zagryzając w zamyśleniu wargi i uśmiechając się przekornie. - Czy nie powinnam iść teraz do przedziału prefektów?
Zachichotał, muskając ustami jej gładką szyję. Jęknęła mimowolnie.
- I dlaczego tutaj nikogo nie ma? - zapytała podejrzliwie, odsuwając się od niego na odległość rąk. Rabastan westchnął, uśmiechając się ironicznie, pełen dezaprobaty dla jej nieufności.
- Bo chłopaki poszli pognębić jakichś pierwszoroczniaków, a ja przecież miałem cię poszukać.
- I w każdej chwili mogą tutaj wrócić?
Uśmiechnął się zuchwale.
Wstała, otrzepała sukienkę z resztek zaistniałej sytuacji, poprawiła włosy, które Rabastan doprowadził do, w jej mniemaniu, ruiny. Wzięła głęboki wdech. Chłopak patrzył się na nią kpiąco i pogardliwie.
- Idę – oznajmiła, teraz już całkowicie spokojna i opanowana. Prócz jednego niesfornego loka, który wyplątał się nieposłusznie z kucyka, nie było widać po niej żadnych oznak... schadzki. Lata doświadczenia zrobiły z niej perfekcjonistkę. Dbała o pozory i nie zniosłaby jakichkolwiek podejrzeń.
- Idź, idź, na pewno Slughorn na ciebie czeka – głos Rabastana wręcz ociekał jadem. Narcyza wiedziała, że sytuacja z Lucjuszem wciąż nie została wyjaśniona. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie błękitnych, chłodnych oczu. Wyszła bez słowa

***

Przebrała się w szkolne szaty i przypięła do piersi lśniącą, zielono-srebrną odznakę z elegancką, wielką literą P. Chociaż Slughorn szybko pozwolił im wracać do przyjaciół, Narcyza do samego końca podróży siedziała w przedziale prefektów, wpatrując się martwym wzrokiem z zamglony krajobraz za oknem. Deszcz z impetem uderzał o szyby, a wijące się strużki wody tworzyły na brudnym szkle malownicze wzory. Nie miała życzenia z nikim rozmawiać. Pod maską całkowitej obojętności i opanowania próbowała uspokoić skołatane myśli. Malfoy wyszedł z Nottem i Greengrassem już dawno. Zapraszał ją do nich z prowokacyjnym uśmiechem, jednak ona zbyła go jakąś żałosną wymówką. Siedziała obok Alexandry Haynes z siódmego roku i Nancy Woll z piątego. Pogardzała ich towarzystwem, jednak nie dawała niczego po sobie poznać, była wystarczająco skupiona na własnych, rozedrganych myślach. Jej towarzyszki jednocześnie z ogromnym zaangażowaniem omawiały jakiś dodatkowy podręcznik od eliksirów, jak i wymieniały się pikantnymi w ich mniemaniu ploteczkami, które Narcyzę w ogóle nie interesowały. Co ją obchodziło, z kim sypiał Yaxley czy Montague? Dopóki nie była to ona (a taka ewentualność nie wchodziła w rachubę), miała to w nosie, bo i po cóż jej taka wiedza? A gadatliwe Ślizgonki w jej obecności bały się poruszyć tematu Multon i Rookwooda...
To była bardzo dziwna znajomość, dlatego wzbudzała w Hogwarcie tyle kontrowersji i prowokowała gorączkowe szepty na korytarzach. Emilie i Augustus nie wstydzili się migdalić w Wielkiej Sali przy śniadaniu i prowadzać za ręce po błoniach, a jednocześnie nie było to dla nich żadną przeszkodą w umawianiu się w innymi uczniami i okazywaniu czułości różnym przelotnym sympatiom. Ich związek był bardzo otwarty, dlatego wzbudzał ogromne zainteresowanie i był pożywką dla największych szkolnych plotkar. Ponadto Multon i Rookwood nie należeli do osób nadmiernie pruderyjnych czy dobrze prowadzących się. Zwłaszcza ten drugi z wyżej wymienionych. Ciekawe, kiedy tym pizdom się znudzi to ciągłe wtykanie nosa w nieswoje sprawy.
Irytowały ją, bo wiedziała, że takie same smakowite pogłoski krążyły o niej i Malfoyu. Ponoć wśród młodszych roczników Ślizgonów ktoś założył funclub ich związku, który już posiadał kilku zaangażowanych członków. Zbierali ich wspólne fotografie i traktowali ich jak swoich idoli, bożyszcza, chodzące ideały. Głupie dzieciaki. Rozczarowałyby się, gdyby znały prawdę.
Pociąg zatrzymał się z głuchym łoskotem, przez co pasażerami zarzuciło w lewą stronę. Większość z nich zaklęła szpetnie. Za oknem niemalże nic nie było widać – niebo zasnuło się ciemnymi chmurami burzowymi, co jakiś czas przecinanymi srebrnymi błyskawicami. Jak pięknie, pomyślała sarkastycznie Narcyza i wyszła z przedziału z uniesioną głową, ciągnąc za sobą kufer. Trzymała w dłoni różdżkę, by móc wyczarować nad sobą Zaklęcie Tarczy i oszczędzić swoje blond loki przed niszczycielską siłą deszczu. Ktoś złapał ją za rękę i chwycił jej bagaże.
- Pomogę ci, kobieto w opałach.
Macnair. Ucieszyła się i uścisnęła go serdecznie, na co on zagwizdał znacząco, zwracając na siebie i nią uwagę otaczającego ich tłumu. Stęskniła się za nim. Należał do tego niewielkiego grona ludzi, którym Narcyza mogła powierzyć wszystkie swoje najskrytsze tajemnice i mroczne myśli, a on zachował je dla siebie, zrozumiał, pocieszył, doradził, potem poprawił humor. Był jej przyjacielem, najprawdziwszym, wymarzonym. Wiedziała, że może na niego liczyć i ufała mu bezgranicznie. Zabiłby dla niej bez mrugnięcia okiem, nie miała wątpliwości.
- Co ty kobieto knujesz, manipulantko mała, czarownico jedna, porozmawiamy sobie w domu – wykrzykiwał żartobliwe obelgi i groźby, ciągnąc po schodkach jej ciężki kufer z eleganckiego, lakierowanego hebanu. Jęknął, gdy kółeczko z impetem upadło mu na stopę. - Co ty tam taszczysz, aniołku, zestawy seksownej bielizny na każdą okazję? Oszaleć można z tymi babami.
Roześmiała się głośno i od razu poczuła się lepiej. Jego towarzystwo ją odprężało, mogła się przy nim rozluźnić i być sobą. Uwielbiała w nim ponadto to, że nigdy jej nie przesłuchiwał i o nic nie oskarżał, czekał, aż sama zacznie się zwierzać, aż to ją najdzie taka potrzeba.
Wrzucił jej oraz swoje bagaże na powóz, wskoczył na niego z arystokratyczną gracją i podał jej rękę, by i ona się wdrapała. Zgrabnie usiadła obok niego, nie przestając się z nim droczyć. Po chwili do pojazdu wgramoliły się Audrey i Alecto Carrow, ich pryszczata rówieśniczka, siostra Amycusa, członka malfoyowskiej świty. Była ona posiadaczką grubych, brązowych, niezadbanych loków i ogromnych okularów w rogowej oprawie. Narcyza uniosła wysoko brwi, jednak nie powiedziała ani słowa, widząc wściekłość malującą się na twarzy Baddock.
Ruszyli.

***

Ceremonia przydziału rozpoczęła się ze sporym opóźnieniem, gdyż Hagrid (tak, ten obrzydliwy, gruby mieszaniec, psiakrew) miał trudności z przebyciem jeziora występującego z brzegów podczas wielkiej ulewy. Jak się do czegoś nie nadaje, to nie powinien się za to brać, stary idiota..., pomyślała Narcyza, a poza tym, to idiotyczna tradycja, płynąć przez jakieś śmierdzące bajoro. Pierwszoroczniaki drżały z zimna i spoglądały na Wielką Salę z równoczesnym lękiem i zaciekawieniem. Cyzia zazdrościła im trochę tego, że mogą po raz pierwszy delektować się niezwykłą atmosferą Hogwartu, poznawać jego tajemnicze zakamarki, podczas gdy dla niej to wszystko było już przebrzmiałe i nieefektowne, chociaż Dumbledore stawał na głowie, by ozdoby Sali i rozmach uczty co roku były na równie wysokim poziomie.
Podczas gdy Tiara Przydziału wyśpiewywała swoją kretyńską pieśń pochwalną, Narcyza z tkliwością niegodną Blacków wspominała moment, w którym sama była przestraszoną jedenastolatką oczekującą na spełnienie swojego przeznaczenia. Drobniutka, ubrana w dopasowaną, butelkowozieloną szatę, z dwoma uroczymi, jasnymi warkoczykami. Pamiętała podróż pociągiem ze starszymi siostrami, pamiętała przestrogi Belli, która powtarzała, że Cyzia musi dostać się do Slytherinu, by nie splamić honoru rodziny. W pierwszy dzień swojej edukacji Blackówna poznała małą, zaczerwienioną, rudowłosą dziewczynkę o imieniu Emilie (z Audrey zaprzyjaźniła się później – przez niezgodne charaktery potrzeba było czasu, by nabrały do siebie szacunku) i zabawną brunetkę z krótkimi, sterczącymi włosami, Ruby (która później trafiła do Hufflepuffu, teraz była ścigającą w drużynie Puchonów i od pamiętnego rozpoczęcia roku nie zamieniła z Narcyzą ani słowa). Kiedy profesor McGonagall wyczytała jej nazwisko, niepewnie podeszła do krzesła i pozwoliła nałożyć sobie na głowę śmieszny kapelusz, który bez chwili zastanowienia wykrzyknął na całą salę dźwięcznym głosem:
- Slytherin!
Mała Cyzia nie posiadała się ze szczęścia. Podbiegła rozentuzjazmowana do Andromedy, która obdarzyła ją uśmiechem pełnym uznania.
- Allen, Esther.
Ostry głos McGonagall wyrwał Narcyzę z rozmyślań o przeszłości. Wyjątkowo wysoka jak na swój wiek szatynka wyłoniła się z tłumu oczekujących uczniów i usiadła na wskazanym przez nauczycielkę transmutacji krześle. Tiara została nałożona na jej głowę. Dziewczynka zaciskała piąstki w napięciu, zamknęła oczy, zaś kapelusz po dłuższej chwili wrzasnął:
- Hufflepuff!
Esther poderwała się z miejsca i pobiegła radośnie do stołu Domu Borsuka. Puchoni z entuzjazmem oklaskiwali nowo przybyłą, na co kilku Ślizgonów zagwizdało pogardliwie.
- Anderson, Molly.
Dziewczynka o wydatnych kościach policzkowych usiadła na krześle. W tym przypadku Tiara była zdecydowana:
- Ravenclaw!
- Berens, Crystal.
- Slytherin!
Ślizgoni poderwali się z miejsc i zaczęli głośno i teatralnie wiwatować. Narcyza wywróciła oczami, ale zaklaskała parę razy w dłonie, symbolicznie.
- Za parę lat będzie z niej niezła laska, słodka blondyneczka, już rezerwuję – Walden zarechotał obleśnie do ucha Cyzi, na co ta szturchnęła go z całej siły łokciem w bok.
- Black, Syriusz.
Narcyza wciągnęła powietrze w płuca i zamarła na kilka dobrych sekund. Pamiętała prośby ciotki Walburgi, aby zaopiekowała się młodszym kuzynem, gdy ten już trafi do Slytherinu, by pomogła mu się zaaklimatyzować... Chciała już w pociągu go odnaleźć i wprowadzić do dobrego towarzystwa, podnieść na duchu, ale miała tyle własnych spraw do przemyślenia... Czuła na sobie palące spojrzenia Ślizgonów. Ignorowała je. Z wymalowaną na twarzy obojętnością obserwowała ceremonię przydziału, jak gdyby przed chwilą wyczytane nazwisko było jej zupełnie obce.
Jedenastolatek energicznie wskoczył na podwyższenie i z zadowoleniem usadowił się na krzesełku. McGonagall nałożyła mu na głowę tiarę, profesor Slughorn już uśmiechał się zachęcająco, Ślizgoni już podrywali się do wiwatów, gdy nagle kapelusz krzyknął:
- Gryffindor!
Gryfoni początkowo zareagowali szokiem, który powoli przerodził się w niekłamany entuzjazm. Dom Węża nie posiadał się ze zdumienia. Wszystkie trzy Blackówny trafiły do Slytherinu, nie wspominając o poprzednich pokoleniach rodziny. To była odwieczna tradycja tego rodu. Slughorn upił łyk dyniowego soku, by zamaskować zdziwienie. Narcyza miała wrażenie, że cała sala patrzy się na nią oskarżycielsko. Wbiła długie paznokcie w dłonie, by nie zaczerwienić się ze wstydu. Spoglądała na wszystkich szyderców dumnie i pogardliwie, jednak wewnątrz gotowała się ze złości. Gryffindor... Co za upokorzenie, co za upokorzenie! Ciotka Walburga się wścieknie, a bardzo porywcza była z niej kobieta. Walden ścisnął jej ramię, dając do zrozumienia, że jest tu z nią, że to nic.
- Kolejny niepoczytalny, spokojnie, Cyźka – Audrey złapała ją za rękę, kpiąco wykrzywiając się do ludzi wpatrzonych z zainteresowaniem w Blackównę, oczekujących na jej oznakę słabości. Niezwykle brakowało jej teraz Bellatrix, która wszystkich ciekawskich posłałaby do diabłów i nauczyła rozumu jakąś perfidną klątwą.
- Brooks, Carlos.
Cyzia przestała obserwować ceremonię. Oklaskiwała jedynie każdego nowego Ślizgona z wyrazem twarzy pełnym wyższości i beznamiętności. Łącznie Dom Węża wzbogacił się o dziesięcioro świeżaków. Malfoy z Yaxleyem już knuli pomysł na przeprowadzenie zabawnej inicjacji nowo przybyłych do Slytherinu uczniaków, a Narcyza marzyła tylko o tym, żeby iść spać i zakończyć ten okropny dzień, ciągnący się w nieskończoność.
Gdy dotarła do dormitorium, jej kufer stał już przy łóżku. Rzuciła się na posłanie i westchnęła, zrezygnowana. Później do pokoju przyszły po kolei Emilie, Erin Neff oraz Audrey wraz z Alecto, której to Baddock chciała wydrapać oczy i wyszarpać wszystkie włosy z głowy, z powodów, które w tym momencie w ogóle Cyzi nie obchodziły. Zamknęła oczy i zasnęła, nawet się nie przebierając.