Witam i z góry przepraszam za obsuwę. Zasłużyłam na opieprz. :D
Rozdział być może trochę nudny, ale dla prowadzenia dalszej fabuły niezbędny.
Dziękuję za każdy komentarz, nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. :)
Nie przedłużając, zapraszam na kolejny rozdział!
______________________________________
„Może po prostu łatwiej mi całą winę zrzucić na ciebie. Widzisz, tak naprawdę nigdy nie potrafiłam odróżnić dobra od zła.”
Rozdział być może trochę nudny, ale dla prowadzenia dalszej fabuły niezbędny.
Dziękuję za każdy komentarz, nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. :)
Nie przedłużając, zapraszam na kolejny rozdział!
______________________________________
„Może po prostu łatwiej mi całą winę zrzucić na ciebie. Widzisz, tak naprawdę nigdy nie potrafiłam odróżnić dobra od zła.”
- Ale
przecież ty nie jesteś prefektem, do cholery! - Emilie była oburzona
gruboskórnym wtargnięciem do przedziału i kolejnym przerwaniem opowieści Cyzi,
której łaknęła jak powietrza, a która nie miała okazji nawet
się rozpocząć, a co dopiero nabrać rumieńców. Zdawało się, że dziewczyna zaraz eksploduje z ciekawości i irytacji. Rabastan prychnął
gniewnie i zignorował rudowłosą Ślizgonkę.
Narcyza
wyszła na korytarz jeszcze bledsza, niż zazwyczaj była. Lestrange
zmierzał w kierunku zupełnie odwrotnym od tego, gdzie niby miała
się pojawić Cyzia. Stanęła skonfundowana, nie wiedząc, czy
pomaszerować do profesora Slughorna, czy podążać za chłopakiem.
Po chwili Rabastan odwrócił się i machnął na nią przywołującym
gestem ręki. Ruszyła, nieco zirytowana jego protekcjonalnością.
Weszli
do pustego już wówczas przedziału, w którym wcześniej siedziała grupa Ślizgonów. Chłopak dokładnie zamknął
drzwi.
-
Slughorn przyszedł do nas i zawołał do siebie Malfoya i Notta,
reszta już ponoć tam była, znaczy w przedziale. Spytał o ciebie, powiedziałem, że cię poszukam –
wyjaśniał jej, jak gdyby jego obowiązkiem było wytłumaczenie
się, dlaczego to on po nią przyszedł, a nie kto inny.
-
Prefekt naczelny, szukający, kapitan drużyny, coś jeszcze? Malfoy
planuje być od teraz królem całego Hogwartu? - skomentowała
kąśliwie, usiłując pominąć w ten sposób pewien niekomfortowy dla niej temat.
- Nie
wiem, może. Królową już ma.
Narcyza
jęknęła. Spodziewała się, że tak to będzie wyglądało, kiedy
już wrócą do szkoły i wdrożą się w tradycyjny rytm, a ją
dogonią demony własnych powinności. W rodzinnym domu mogła
chwilami być sobą, robić co chciała i z kim chciała, bo w
ogromnej willi państwa Blacków ukryć się przed krytyczną matką nie było wcale
tak trudno. W Hogwarcie musiała trzymać się sztywnych ram, które
ustanowili jej rodzice, jak i po trochu ona sama...
- Nienawidzę, kiedy mówisz do mnie takim tonem, Rab. Wiesz doskonale, że nie mogłam inaczej, mówiłam ci, to nie
jest takie proste, ja i on...
-
Mogłaś przynajmniej na mnie spojrzeć, to chyba by cię nie zdemaskowało – przerwał szybko jej
pokrętne tłumaczenia głosem pełnym wyrzutu. Podniosła wzrok.
Teraz jesteś taka odważna, Cyziu? Jego oczy były takie chłodne.
- Bałam się – odpowiedziała bardzo
cicho.
Roześmiał się. To właśnie w nim
uwielbiała, tę jego młodzieńczą, często pełną lekceważenia
beztroskę, ikrę, entuzjazm, spontaniczność, radość z życia.
Carpe diem. I to, że wystarczały słowa, by go do czegoś
przekonać, że mogła z nim otwarcie rozmawiać.
Słowa i kilka zbolałych, rzewnych
spojrzeń. Trochę nim manipulowała, ale nikt nie powiedział, że
to zabronione.
-
Jestem cholernie o ciebie zazdrosny i przyrzekam, że w najbliższym
meczu roztrzaskam Malfoyowi pałką nos – wymamrotał jej do ucha, śmiejąc
się cicho i złośliwie. Jedną ręką ją objął, drugą głaskał
jej długie, miękkie włosy. Ocierał się nosem o jej nos. Zamruczała,
rozbawiona.
-
Ciekawe, co on na to.
Przywarł
do niej, a ich ciepłe wargi złączyły się. Wsunął język w jej usta, bezceremonialnie, mrużąc tajemniczo oczy. Całowali się namiętnie i szybko, jak
gdyby liczyła się dla nich każda cenna, ukradziona chwila, która
tak naprawdę nigdy do nich nie należała. Usiadła mu okrakiem na
kolanach, a on wsunął dłonie pod jej sukienkę. Zatopiła palce w
jego czarnych, niestarannie przyciętych włosach.
-
Właściwie – przerwała chwilę grzesznego uniesienia, zagryzając
w zamyśleniu wargi i uśmiechając się przekornie. - Czy nie
powinnam iść teraz do przedziału prefektów?
Zachichotał,
muskając ustami jej gładką szyję. Jęknęła mimowolnie.
- I
dlaczego tutaj nikogo nie ma? - zapytała podejrzliwie,
odsuwając się od niego na odległość rąk. Rabastan westchnął, uśmiechając się
ironicznie, pełen dezaprobaty dla jej nieufności.
- Bo
chłopaki poszli pognębić jakichś pierwszoroczniaków, a ja
przecież miałem cię poszukać.
- I w
każdej chwili mogą tutaj wrócić?
Uśmiechnął
się zuchwale.
Wstała,
otrzepała sukienkę z resztek zaistniałej sytuacji, poprawiła
włosy, które Rabastan doprowadził do, w jej mniemaniu, ruiny.
Wzięła głęboki wdech. Chłopak patrzył się na nią kpiąco i
pogardliwie.
- Idę
– oznajmiła, teraz już całkowicie spokojna i opanowana. Prócz
jednego niesfornego loka, który wyplątał się nieposłusznie z
kucyka, nie było widać po niej żadnych oznak... schadzki.
Lata doświadczenia zrobiły z niej perfekcjonistkę. Dbała o pozory i nie zniosłaby
jakichkolwiek podejrzeń.
-
Idź, idź, na pewno Slughorn na ciebie czeka – głos Rabastana wręcz
ociekał jadem. Narcyza wiedziała, że sytuacja z Lucjuszem wciąż nie została wyjaśniona. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie błękitnych,
chłodnych oczu. Wyszła bez słowa
***
Przebrała
się w szkolne szaty i przypięła do piersi lśniącą,
zielono-srebrną odznakę z elegancką, wielką literą P.
Chociaż Slughorn szybko pozwolił im wracać do przyjaciół,
Narcyza do samego końca podróży siedziała w przedziale prefektów,
wpatrując się martwym wzrokiem z zamglony krajobraz za oknem.
Deszcz z impetem uderzał o szyby, a wijące się strużki wody
tworzyły na brudnym szkle malownicze wzory. Nie miała życzenia z
nikim rozmawiać. Pod maską całkowitej obojętności i opanowania
próbowała uspokoić skołatane myśli. Malfoy wyszedł z Nottem i
Greengrassem już dawno. Zapraszał ją do nich z prowokacyjnym
uśmiechem, jednak ona zbyła go jakąś żałosną wymówką.
Siedziała obok Alexandry Haynes z siódmego roku i Nancy Woll z
piątego. Pogardzała ich towarzystwem, jednak nie dawała niczego po
sobie poznać, była wystarczająco skupiona na własnych,
rozedrganych myślach. Jej towarzyszki jednocześnie z ogromnym zaangażowaniem omawiały jakiś dodatkowy podręcznik od eliksirów, jak i wymieniały
się pikantnymi w ich mniemaniu ploteczkami, które Narcyzę w ogóle
nie interesowały. Co ją obchodziło, z kim sypiał Yaxley czy
Montague? Dopóki nie była to ona (a taka ewentualność nie
wchodziła w rachubę), miała to w nosie, bo i po cóż jej taka wiedza? A gadatliwe Ślizgonki w jej obecności bały
się poruszyć tematu Multon i Rookwooda...
To
była bardzo dziwna znajomość, dlatego wzbudzała w Hogwarcie tyle
kontrowersji i prowokowała gorączkowe szepty na korytarzach. Emilie
i Augustus nie wstydzili się migdalić w Wielkiej Sali przy
śniadaniu i prowadzać za ręce po błoniach, a jednocześnie nie
było to dla nich żadną przeszkodą w umawianiu się w innymi
uczniami i okazywaniu czułości różnym przelotnym sympatiom. Ich
związek był bardzo otwarty, dlatego wzbudzał ogromne zainteresowanie i
był pożywką dla największych szkolnych plotkar. Ponadto Multon i
Rookwood nie należeli do osób nadmiernie pruderyjnych czy dobrze
prowadzących się. Zwłaszcza ten drugi z wyżej wymienionych. Ciekawe, kiedy tym
pizdom się znudzi to ciągłe wtykanie nosa w nieswoje sprawy.
Irytowały
ją, bo wiedziała, że takie same smakowite pogłoski krążyły o niej i
Malfoyu. Ponoć wśród młodszych roczników Ślizgonów ktoś
założył funclub ich związku, który już posiadał kilku
zaangażowanych członków. Zbierali ich wspólne fotografie i traktowali ich
jak swoich idoli, bożyszcza, chodzące ideały. Głupie dzieciaki.
Rozczarowałyby się, gdyby znały prawdę.
Pociąg
zatrzymał się z głuchym łoskotem, przez co pasażerami zarzuciło w lewą
stronę. Większość z nich zaklęła szpetnie. Za oknem niemalże
nic nie było widać – niebo zasnuło się ciemnymi chmurami
burzowymi, co jakiś czas przecinanymi srebrnymi błyskawicami. Jak
pięknie, pomyślała sarkastycznie Narcyza i wyszła z
przedziału z uniesioną głową, ciągnąc za sobą kufer. Trzymała
w dłoni różdżkę, by móc wyczarować nad sobą Zaklęcie Tarczy
i oszczędzić swoje blond loki przed niszczycielską siłą deszczu.
Ktoś złapał ją za rękę i chwycił jej bagaże.
-
Pomogę ci, kobieto w opałach.
Macnair.
Ucieszyła się i uścisnęła go serdecznie, na co on zagwizdał
znacząco, zwracając na siebie i nią uwagę otaczającego ich
tłumu. Stęskniła się za nim. Należał do tego niewielkiego grona
ludzi, którym Narcyza mogła powierzyć wszystkie swoje najskrytsze
tajemnice i mroczne myśli, a on zachował je dla siebie, zrozumiał,
pocieszył, doradził, potem poprawił humor. Był jej przyjacielem,
najprawdziwszym, wymarzonym. Wiedziała, że może na niego liczyć i
ufała mu bezgranicznie. Zabiłby dla niej bez mrugnięcia okiem, nie miała wątpliwości.
- Co
ty kobieto knujesz, manipulantko mała, czarownico jedna,
porozmawiamy sobie w domu – wykrzykiwał żartobliwe obelgi
i groźby, ciągnąc po schodkach jej ciężki kufer z eleganckiego,
lakierowanego hebanu. Jęknął, gdy kółeczko z impetem upadło mu
na stopę. - Co ty tam taszczysz, aniołku, zestawy seksownej bielizny
na każdą okazję? Oszaleć można z tymi babami.
Roześmiała
się głośno i od razu poczuła się lepiej. Jego towarzystwo ją
odprężało, mogła się przy nim rozluźnić i być sobą.
Uwielbiała w nim ponadto to, że nigdy jej nie przesłuchiwał i o nic nie
oskarżał, czekał, aż sama zacznie się zwierzać, aż to ją
najdzie taka potrzeba.
Wrzucił
jej oraz swoje bagaże na powóz, wskoczył na niego z arystokratyczną gracją i
podał jej rękę, by i ona się wdrapała. Zgrabnie usiadła obok
niego, nie przestając się z nim droczyć. Po chwili do pojazdu
wgramoliły się Audrey i Alecto Carrow, ich pryszczata rówieśniczka,
siostra Amycusa, członka malfoyowskiej świty. Była ona posiadaczką grubych,
brązowych, niezadbanych loków i ogromnych okularów w rogowej
oprawie. Narcyza uniosła wysoko brwi, jednak nie powiedziała ani
słowa, widząc wściekłość malującą się na twarzy Baddock.
Ruszyli.
***
Ceremonia
przydziału rozpoczęła się ze sporym opóźnieniem, gdyż Hagrid
(tak, ten obrzydliwy, gruby mieszaniec, psiakrew) miał
trudności z przebyciem jeziora występującego z brzegów podczas
wielkiej ulewy. Jak się do czegoś nie nadaje, to nie powinien
się za to brać, stary idiota..., pomyślała Narcyza, a poza
tym, to idiotyczna tradycja, płynąć przez jakieś śmierdzące bajoro. Pierwszoroczniaki drżały z zimna i
spoglądały na Wielką Salę z równoczesnym lękiem i
zaciekawieniem. Cyzia zazdrościła im trochę tego, że mogą po raz
pierwszy delektować się niezwykłą atmosferą Hogwartu, poznawać
jego tajemnicze zakamarki, podczas gdy dla niej to wszystko było już
przebrzmiałe i nieefektowne, chociaż Dumbledore stawał na głowie,
by ozdoby Sali i rozmach uczty co roku były na równie wysokim
poziomie.
Podczas
gdy Tiara Przydziału wyśpiewywała swoją kretyńską pieśń
pochwalną, Narcyza z tkliwością niegodną Blacków wspominała
moment, w którym sama była przestraszoną jedenastolatką
oczekującą na spełnienie swojego przeznaczenia. Drobniutka, ubrana
w dopasowaną, butelkowozieloną szatę, z dwoma uroczymi, jasnymi
warkoczykami. Pamiętała podróż pociągiem ze starszymi siostrami,
pamiętała przestrogi Belli, która powtarzała, że Cyzia musi
dostać się do Slytherinu, by nie splamić honoru rodziny. W
pierwszy dzień swojej edukacji Blackówna poznała małą,
zaczerwienioną, rudowłosą dziewczynkę o imieniu Emilie (z Audrey
zaprzyjaźniła się później – przez niezgodne charaktery potrzeba było czasu, by nabrały do
siebie szacunku) i zabawną brunetkę z krótkimi, sterczącymi
włosami, Ruby (która później trafiła do Hufflepuffu, teraz była
ścigającą w drużynie Puchonów i od pamiętnego rozpoczęcia roku
nie zamieniła z Narcyzą ani słowa). Kiedy profesor McGonagall
wyczytała jej nazwisko, niepewnie podeszła do krzesła i pozwoliła
nałożyć sobie na głowę śmieszny kapelusz, który bez chwili zastanowienia wykrzyknął na całą salę dźwięcznym głosem:
-
Slytherin!
Mała
Cyzia nie posiadała się ze szczęścia. Podbiegła
rozentuzjazmowana do Andromedy, która obdarzyła ją uśmiechem
pełnym uznania.
-
Allen, Esther.
Ostry głos McGonagall wyrwał Narcyzę z rozmyślań o przeszłości. Wyjątkowo
wysoka jak na swój wiek szatynka wyłoniła się z tłumu
oczekujących uczniów i usiadła na wskazanym przez nauczycielkę
transmutacji krześle. Tiara została nałożona na jej głowę.
Dziewczynka zaciskała piąstki w napięciu, zamknęła oczy, zaś
kapelusz po dłuższej chwili wrzasnął:
-
Hufflepuff!
Esther
poderwała się z miejsca i pobiegła radośnie do stołu Domu
Borsuka. Puchoni z entuzjazmem oklaskiwali nowo przybyłą, na co kilku Ślizgonów
zagwizdało pogardliwie.
-
Anderson, Molly.
Dziewczynka
o wydatnych kościach policzkowych usiadła na krześle. W tym
przypadku Tiara była zdecydowana:
-
Ravenclaw!
-
Berens, Crystal.
-
Slytherin!
Ślizgoni
poderwali się z miejsc i zaczęli głośno i teatralnie wiwatować.
Narcyza wywróciła oczami, ale zaklaskała parę razy w dłonie,
symbolicznie.
- Za
parę lat będzie z niej niezła laska, słodka blondyneczka, już rezerwuję –
Walden zarechotał obleśnie do ucha Cyzi, na co ta szturchnęła go
z całej siły łokciem w bok.
-
Black, Syriusz.
Narcyza
wciągnęła powietrze w płuca i zamarła na kilka dobrych sekund.
Pamiętała prośby ciotki Walburgi, aby zaopiekowała się młodszym
kuzynem, gdy ten już trafi do Slytherinu, by pomogła mu się
zaaklimatyzować... Chciała już w pociągu go odnaleźć i
wprowadzić do dobrego towarzystwa, podnieść na duchu, ale miała tyle
własnych spraw do przemyślenia... Czuła na sobie palące
spojrzenia Ślizgonów. Ignorowała je. Z wymalowaną na twarzy
obojętnością obserwowała ceremonię przydziału, jak gdyby przed
chwilą wyczytane nazwisko było jej zupełnie obce.
Jedenastolatek energicznie wskoczył na podwyższenie i z zadowoleniem usadowił się
na krzesełku. McGonagall nałożyła mu na głowę tiarę, profesor
Slughorn już uśmiechał się zachęcająco, Ślizgoni już
podrywali się do wiwatów, gdy nagle kapelusz krzyknął:
-
Gryffindor!
Gryfoni
początkowo zareagowali szokiem, który powoli przerodził się w
niekłamany entuzjazm. Dom Węża nie posiadał się ze zdumienia.
Wszystkie trzy Blackówny trafiły do Slytherinu, nie wspominając o
poprzednich pokoleniach rodziny. To była odwieczna tradycja tego
rodu. Slughorn upił łyk dyniowego soku, by zamaskować zdziwienie.
Narcyza miała wrażenie, że cała sala patrzy się na nią
oskarżycielsko. Wbiła długie paznokcie w dłonie, by nie
zaczerwienić się ze wstydu. Spoglądała na wszystkich szyderców
dumnie i pogardliwie, jednak wewnątrz gotowała się ze złości.
Gryffindor... Co za upokorzenie, co za upokorzenie! Ciotka Walburga się
wścieknie, a bardzo porywcza była z niej kobieta. Walden ścisnął
jej ramię, dając do zrozumienia, że jest tu z nią, że to nic.
-
Kolejny niepoczytalny, spokojnie, Cyźka – Audrey złapała ją za rękę, kpiąco wykrzywiając się do ludzi wpatrzonych z
zainteresowaniem w Blackównę, oczekujących na jej oznakę
słabości. Niezwykle brakowało jej teraz Bellatrix, która
wszystkich ciekawskich posłałaby do diabłów i nauczyła rozumu
jakąś perfidną klątwą.
-
Brooks, Carlos.
Cyzia
przestała obserwować ceremonię. Oklaskiwała jedynie każdego
nowego Ślizgona z wyrazem twarzy pełnym wyższości i
beznamiętności. Łącznie Dom Węża wzbogacił się o dziesięcioro
świeżaków. Malfoy z Yaxleyem już knuli pomysł na przeprowadzenie zabawnej inicjacji nowo przybyłych do Slytherinu uczniaków, a Narcyza
marzyła tylko o tym, żeby iść spać i zakończyć ten okropny
dzień, ciągnący się w nieskończoność.
Gdy
dotarła do dormitorium, jej kufer stał już przy łóżku. Rzuciła
się na posłanie i westchnęła, zrezygnowana. Później do pokoju
przyszły po kolei Emilie, Erin Neff oraz Audrey wraz z Alecto,
której to Baddock chciała wydrapać oczy i wyszarpać wszystkie
włosy z głowy, z powodów, które w tym momencie w ogóle Cyzi nie
obchodziły. Zamknęła oczy i zasnęła, nawet się nie
przebierając.